notki

 biogragiczne

 

 

 

 

 

Zdzisław Zajączkowski (1894-1941)

 

Zdzisław Wincenty Zajączkowski, herbu Drzewica, ps. „Andrzej Stary”, „Wilk”, legionista, nauczyciel gimnazjów w Brzesku i Bochni, ofiara hitlerowskiego terroru, brat Witold, urodził się 3 listopada 1894 r. w Jadownikach, w rodzinie nauczycielskiej Mariana i Karoliny z Anteckich.

Po ukończeniu szkoły powszechnej w Brzesku, został zabrany do Bochni przez swą ciotkę Marię Stasiakową, gdzie spędził młodość. Edukację w zakresie szkoły średniej rozpoczął w gimnazjum w Stryju (1907-1908), następnie kontynuował ją w latach 1908-1914 w gimnazjum w Bochni. Mimo wątłego zdrowia działał w samokształceniowej organizacji młodzieży „Życie”, istniejącej wówczas w Bochni, w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” oraz w paramilitarnej organizacji „Strzelec”.

W 1914 r. w tajemnicy przed rodziną, wraz z kolegami z gimnazjum przerwał naukę i zaciągnął się do Legionów, przybierając pseudonim „Andrzej Stary”. Rodzina przypadkowo zauważyła go w szeregach gimnazjalistów opuszczających miasto i wychodzących na wojnę przeciw Rosji. Jak wspomina jego krewna - Olga Chylowa - „zdążono mu jeszcze podać ciepłą kurtkę, która przez cały czas wojny mu służyła”.

Młody żołnierz został wcielony do Brygady Karpackiej. Jego szlak bojowy wiódł przez Gorgany - Pasieczną, Zieloną i Rafajłową. Po zgrupowaniu w Kołomyi (skąd nadszedł pierwszy list do rodziny), Z. Zajączkowski brał udział w walkach nad Prutem, gdzie na Przełęczy Pantyrskiej 15 maja 1915 r. dostał się do niewoli rosyjskiej. Następnie został wywieziony w głąb Rosji, do wiejskiego chutoru Millerów nad Donem, gdzie do czerwca 1918 r. ciężko pracował w bardzo trudnych warunkach.

Do Brzeska powrócił dopiero jesienią 1918 r., słaby, schorowany, niemal niezdolny do życia. Otoczony troską ze strony matki szybko wracał do zdrowia, którego jednak w pełni nigdy nie odzyskał. W tym roku podjął dalszą naukę, tym razem w Gimnazjum im. Jana Goetza w Brzesku, które ukończył w 1918 r. egzaminem maturalnym z odznaczeniem. W tym też roku rozpoczął studia historyczno-geograficzne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, które kontynuował do 1928 r. Podczas studiów utrzymywał bliskie kontakty z gen. Marianem Kukielem, który jako były Legionista opiekował się swoimi dawnymi żołnierzami.

17 czerwca 1920 r., gdy do granic Polski zbliżała się nawała bolszewicka, przerwał studia i wstąpił ochotniczo do armii polskiej. 14 listopada tego samego roku został zwolniony ze służby wojskowej, i w dniu następnym podjął pracę jako nauczyciel kontraktowy w Powiatowym Gimnazjum im. Jana Goetza w Brzesku, a także powrócił na przerwane studia uniwersyteckie. W brzeskim gimnazjum uczył geografii, historii i j. niemieckiego; pełnił również funkcję pomocnika kancelarii ówczesnego dyrektora szkoły, Kazimierza Missony.

1 grudnia 1926 r. Z. Zajączkowski został przeniesiony do Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego w Bochni, gdzie uczył geografii, historii, języków: polskiego i niemieckiego. W 1929 r. po pomyślnie zdanym egzaminie przed Państwową Komisją Egzaminacyjną w Krakowie, uzyskał prawo do nauczania geografii z geologią w szkołach średnich ogólnokształcących i seminariach nauczycielskich państwowych i prywatnych z językiem wykładowym polskim. Ucząc w Bochni ponownie zamieszkał u swej ukochanej ciotki, Marii Stasiakowej. Przyjaźnił się wówczas z profesorami tejże szkoły: Stanisławem Fischerem, Piotrem Galasem, Eugeniuszem Płomieńskim. Utrzymywał również bliskie kontakty z najbliższą rodziną: Bogusławem Serwinem, Mieczysławem Serwinem-Orackim, Tadeuszem Stasiakiem znanymi artystami malarzami oraz z zaprzyjaźnionym z domem malarzem, historykiem sztuki, wykładowcą ASP w Krakowie, Marcinem Samlickim.

W bocheńskim gimnazjum prof. Zajączkowski był współzałożycielem, wraz z prof. P. Galasem, szkolnego Koła Krajoznawczego, którego prowadzenie później sam przejął. Organizował ponadto dla młodzieży wycieczki piesze po Bocheńszczyźnie oraz wyprawy statkiem wiślanym z Krakowa, przez Sandomierz, Kazimierz Dolny do Puław. Uwieńczeniem jego działalności było utworzenie pracowni geograficznej oraz organizacja wystaw zbiorów wykonanych przez młodzież.

Wybuch II wojny światowej przerwał niezwykle twórczą działalność prof. Z. Zajączkowskiego. Jeszcze we wrześniu, wraz z prof. Antonim Chylem przenieśli i ukryli całe wyposażenie pracowni geograficznej. Później, kiedy powstała w Bochni Tajna Organizacja Nauczycielska, prężnie w niej działał jako uczestnik tajnego nauczania na poziomie szkoły średniej. Ponadto od października 1939 r. był patronem pierwszej organizacji niepodległościowej ziemi bocheńskiej - Związku Walki o Wolność Polski. 11 września 1940 r. Z. Zajączkowski „Wilk” został aresztowany przez Gestapo. Trzy dni wcześniej, jakby w przeczuciu dekonspiracji zniszczył i spalił wszystkie akta tej organizacji.

Po aresztowaniu przewieziono go do koszar przy ulicy Krakowskiej, a następnie do więzienia Montelupich w Krakowie. 10 stycznia 1941 r. opuścił więzienie i został przeniesiony, jako więzień polityczny do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie otrzymał numer 9271. W obozie tym zastał swego bratanka, Leszka, syna Witolda, ucznia brzeskiego gimnazjum. Z Oświęcimia napisał zaledwie trzy listy: dwa do matki - 12 stycznia i 2 lutego oraz jeden do krewnej, Olgi Stasiakówny - 23 lutego 1941 r.

Profesor Zdzisław Zajączkowski zmarł w obozie 21 marca 1941 r. Oto jak wspominał ostatnie te dni życia i śmierć, jego współwięzień, Władysław Wójtowicz:

 „Wczesną wiosną 1941 r. przebywałem po rekonwalescencji w pralni mieszczącej się w podziemiach bloku. Na polu szalała śnieżyca, dzień był mroźny. Wtem w obłokach pary zobaczyłem dwóch więźniów wlokących jakiegoś człowieka nieprzytomnego, w ubraniu drelichowym, bez płaszcza i czapki, w drewnianych „holenderkach” na bosych nogach. Posadziliśmy go na taborecie. Podtrzymywany przez nas siedział dłuższy czas nieruchomo. Widocznie pod wpływem ciepła wrócił do przytomności, podniósł głowę i otworzył oczy. Wtedy ze zgrozą zauważyliśmy, że tym więźniem u kresu sił był profesor Zdzisław Zajączkowski. Na tym samym bloku pracował więzień Władysław Cybura (z Łapczycy), który był uczniem profesora, z klasy, w której profesor był wychowawcą. Na wiadomość o tym od razu przybył, objął go ramieniem, jakby chciał go od czegoś bronić, a z ust jego wydobywało się łkanie: „profesorze, profesorze !”. Do tej pory profesor jeszcze nie przemówił i nie uświadamiał sobie co się z nim dzieje, jego oczy patrzyły w jeden punkt. Kolega Cybura zaczął ściągać z niego łachmany, spod których ukazała się skóra ledwie okrywająca kości. Rozebranego profesora trzymał w ramionach Władysław Cybura, a ja delikatnie zmoczonym w wodzie gałganem przemywałem poranioną skórę. Pod wpływem tych zabiegów wróciła profesorowi przytomność, poznał nas i zaczął z nami rozmawiać. Opowiadał o swojej ciężkiej pracy w różnych „komandach”, że wszędzie spotykał bochniaków, którzy w miarę możności udzielali mu pomocy. Opowiadał z dumą o swoich uczniach, którzy w czasie katorgi przesłuchiwań przez Gestapo nie załamali się, ale zachowali hart ducha i ten hart przywieźli do Oświęcimia i tu borykają się ze wszystkimi okropnościami, pomagając sobie wzajemnie.

Najmniej mówił o sobie, ale z wyglądu jego ciała, jego skóry pokrytej ranami można było odtworzyć sobie obraz przeżyć i poniewierki tego człowieka. Przede wszystkim był zagłodzony i ciężko chory, bo kiedy przyniesiono zupę, z której składał się obiad, już nie mógł jeść. Na drugi dzień czuł się lepiej, a my pracując na tym samym bloku, każdą wolną chwilę spędzaliśmy przy jego sienniku położonym na podłodze.

Profesor mówił z nami chętnie, a najchętniej o swoich uczniach, wyrażając wiarę, że wszyscy wrócą do swoich domów. Chwilami nie mógł mówić, a wtedy trzymał nas za ręce i wpatrywał się w nas. Cieszę się - mówił któregoś dnia profesor - że umieram wśród swoich. Coraz częściej pojawiały się w jego źrenicach znamiona śmierci i po kilku dniach umarł na rękach swojego ucznia Władysława Cybury.

Śmierć każdego z kolegów odczuwaliśmy bardzo boleśnie, ale śmierć profesora Zajączkowskiego zrobiła na nas szczególne wrażenie. Z głodu, zimna i od knuta hitlerowskiego umarł wielki przyjaciel młodzieży, który wysoko cenił wartość człowieczeństwa. Zdawało się nam wtedy, że w Jego osobie hitlerowcy zamordowali całą polskość”.

<powrót>